No to dotarliśmy do Lizbony :D Na dzień dobry dostaliśmy kolacyjkę złożoną z przepysznych krewetek... mniam...
A następnego dnia... zwiedzanie!!! Od razu powiem, że tygodniowy pobyt to zdecydowanie za mało... Dwa tygodnie też pewnie by nie wystarczyły, bo Lizbona i okolice to cudowne miejsce... Dobrze mieć siostrę obieżyświata :D
Pierwszego dnia udaliśmy się na plażę. Długo nie wytrzymaliśmy - bo też żadni z nas plażowicze - i udaliśmy się na Cabo da Roca - najdalej na zachód wysunięty skrawek Europy. A wieczorem siostra i szwagier zabrali nas na wieczorny spacerek po Lizbonie...
W środę rano znowu na plażę - ale tym razem nie Carcavelos, tylko znacznie dalej, aż za Cascais - na wielką, cudną plażę, gdzie zdecydowanie mniej ludzi... i piękne fale :D Potem znowu trochę zwiedzania, a wieczorem... kolacja w małej knajpce. A na kolację... ha... ha... na początek małże, potem przynieśli nam deseczki i młoteczki... a zaraz potem... kraba :D Szczerze mówiąc nie przyszło mi do głowy, że kiedyś będę miała okazję jeść kraba - dzięki siostra :D
W czwartek rano ... plaża :D Smarowaliśmy się kremem 60, a i tak moja twarz wyglądała dość indiańsko :D Tego dnia wygonił nas z plaży duży wiatr i sypiący ze wszystkich stron piach, udaliśmy się więc przez most Ponte 25 de Abril na drugą stronę Tagu, do Almady, gdzie stoi wielki monument Christo Rei stworzony na podobieństwo tego z Rio de Janeiro. Wjechaliśmy na górę, skąd rozciąga się piękny widok na Lizbonę...
Przed odebraniem mojej siostry z pracy mieliśmy jeszcze trochę czasu, żeby połazić po uliczkach Belem, a potem czekała nas wizyta w oceanarium. Największe wrażenie zrobiła na nas - i nie tylko na nas - ryba kamień (która tak naprawdę nie wiem, jak się nazywa), rekiny i pozujące do zdjęć płaszczki :D
W piątek rano... dla odmiany plaża :D Naprawdę mieliśmy ochotę poplażować. Trochę wiało... co nas wcale nie zniechęciło... Wypożyczyliśmy stanowisko z leżakami i daszkiem, rozebraliśmy się i ... dopiero wtedy zaczęło naprawdę wiać. Po następnych 20 minutach na plaży zostaliśmy my... i kitesurferzy... ha... ha... ha...
Pojechaliśmy więc na plaże skalistą i kamienistą - czyli z dala od smagającego piachu (chociaż szczerze mówiąc miało to pewnie działanie "zdrowotne") :D Spędziliśmy na niej kilka godzin obserwując przypływ, po czym stwierdziliśmy, że opaliliśmy się znacznie bardziej, niż mieliśmy zamiar :D
A w sobotę ... nie, nie plaża :D W sobotę pojechaliśmy do Obidos - małej, malowniczej miejscowości na pólnoc od Lizbony, skąd pochodzi moja ulubiona wiśnióweczka. Potem zajechaliśmy na krótki spacer na plażę i zjedliśmy przepyszny rybny kociołek w knajpce w Peniche (ryby z kociołka nie do końca są mi znane, nie wiem, czy chciałabym wiedzieć, jak wyglądają. A nie, jedną znałam... chociaż płaszczka to chyba nie ryba :D Kałamarnica też jest smaczna :D).
No i niedziela - ostatni dzień. Mieliśmy go spędzić w domu, ale moja kochana siostra i jej mąż zrobili mi przyjemność znając moje wariackie upodobanie do maszyn latających i zawieźli nas (powinnam chyba napisać mnie) jak najbliżej lizbońskiego lotniska, co by wariatka sobie mogła popatrzeć, jak lądują nad autostradą samoloty... no ja wiem, nie musicie nic mówić...
Potem króciutki spacer w Belem, obowiązkowo po słynne i jedyne na całym świecie Pasteis de Belem (czyli najsmaczniejsze babeczki jakie jadłam), które mieliśmy zabrać ze sobą... ale zjedliśmy na deser po kolacji :D i... w poniedziałek w drogę powrotną... ale o tym w następnym, ostatnim już wakacyjnym poście :D
Asiu dopiero z bloga dowiaduję się jak fantastycznie spędzałaś urlop, no nie wiem jak to możliwe biorąc pod uwagę nasze wielogodzinne pogaduchy przez skypa ;-)))
OdpowiedzUsuńFajnie piszesz, miło się czyta, gęba się sama śmieje. W takim razie czekam na tak samo błyskotliwy i z humorem opis wyprawy na Hel. Hmmm a tam znowu plaża.... heheheh
Rewelacyjne wakacje! Nic, tylko pozazdrościć! :)
OdpowiedzUsuńWitaj w domu :)
oj, to sa wakacje, slicznie opisalas.
OdpowiedzUsuńSuper zdjecia. Jeszcze w Portugali nie bylam. Chyba sie kiedys tam wybiore (tylko ja niestety nie mam tam siostry).
OdpowiedzUsuńJuż się zmartwiłam, że nie ma mnie na liście rzeczy, które lubisz...Ale cale szczęście, że Portugalia się udała!! Musicie przyjeżdżać częściej:)Dla Olka udało mi się zdobyć skorupiaka. Wyślę niedługo, tylko ciii!!Nic nie mów:) Buziaki
OdpowiedzUsuń